Rok później.
Naprawdę jak najszybciej chciałam uwinąć się ze stertami brudnych naczyń, znajdujących się w zlewozmywaku, więc wsuwając dłonie w materiałowe zielone rękawiczki szybko zabrałam się do pracy. Chwytając pierwszy talerz pełen ziemniaków wymieszanych z jakąś zielonkawą papką omal nie zwymiotowałam do zlewu. Na szczęście udało mi się opanować odruch wymiotny i wywaliłam resztkę jedzenia do kosza na śmieci, który usytuowany był pod zlewem. Zaciskając zęby, chwyciłam płyn do naczyń, zaczynając swoją codzienną udrękę.
Szło mi naprawdę sprawnie i powoli zbliżałam się do końca, chodź zegarek nad moją głową nieubłaganie wskazywał godzinę 21. Perspektywa zostania w pracy po raz kolejny godziny dłużej i przyglądania się staremu Deanowi Parksowi, który schyla się po mopa, który wypadł mu z rąk jęcząc po raz dziesiąty, staje się dla mnie niemiłosiernie odrzucająca. Naprawdę nie mam ochoty po raz kolejny oglądać pękniętą część jego pleców, która z biologicznego punktu widzenia nie nosi nazwy "plecy". Tym razem już z determinacją dziesięciu chłopa, kończę zmywać naczynia i biegnę po drodze zrzucając rękawiczki na ziemię i w oddali słysząc żałosne skomlenie pięćdziesięciolatka.
- Kto to później posprząta?!
Jednak jego pytanie pozostawiam bez odzewu, zrzucając w szatni swój niebieski fartuch i ubierając na siebie dopasowane jeansy i ciepłą bluzę. Ściągam wiszącą torbę z wieszaka, z pod ławki wyciągam bukiet kwiatów zapakowanych w szary papier i wybiegam z restauracji, niemal się nie wywalając na śliskiej, zamarzniętej powierzchni ulicy.
Nie zdążę. Znowu nie zdążę.
Powtarzam kilkukrotnie w myślach i z rozpaczą w oczach biegnę ku przejściu na światłach. Ostatecznie przebiegam na czerwonym świetle, czym zdobywam kilka przekleństw kierowców i głośny pisk hamowania samochodu. Jestem naprawdę zmęczona i ostatkami sił dobiegam do bramy wejściowej cmentarza. Ciągnę delikatnie klamkę i z ulgą stwierdzam, że mam jeszcze całe piętnaście minut przed zamknięciem. Wchodzę pewnym krokiem, mijając nagrobki. Jestem już naprawdę blisko, gdy nagle zauważam coś dziwnego. Nad grobem Jaysona ktoś stoi. Przymrużam oczy, jest już naprawdę ciemno, w końcu zima nieubłaganie zawitała i u nas. Jedynie jasny snop światła latarni, stojącej niedaleko daje mi możliwość zobaczenia chodź profilu nieznajomego. Podchodzę bliżej, moje kwiaty szeleszczą, czym zdobywam zdziwione spojrzenie chłopaka. Otwieram usta, aby coś powiedzieć, jednak on wykonuje szybki manewr i mija mnie nim zdążę cokolwiek z siebie wykrztusić.
- Hej, poczekaj!
Jego kroki przyśpieszają.
- Kim jesteś?
Wciąż nie odpowiadał, a ja naprawdę nie miałam ochoty go gonić. Jestem zmęczona, więc postanawiam zostać przy nagrobku. Ostrożnie wypakowałam kwiaty z opakowania i ułożyłam je na kamiennej, chłodnej posadzce. Wyciszam się i po chwili wyciągam mały, czerwony znicz w kształcie serca. Kładę go również i kucam, by móc go zapalić dzięki zapalniczce. Udaje mi się i z jękiem opadam na ławeczkę przed nagrobkiem.
Nagle ni stąd ni zowąd, czuję łzy pod powiekami. Sama jestem zaskoczona swoją reakcją, przecież nie płakałam od czasu pogrzebu. Obiecałam sobie, że będę silna, tymczasem w najmniej spodziewanym momencie słabnę. Nie potrafię już powstrzymać łez, więc gwałtownie wpadam w szloch. Nie mam pojęcia skąd bierze się tak nagły atak, chodź domyślam się, że to z przemęczenia. Całe moje życie było jedną wielką porażką, chodź trwa ono tylko osiemnaście lat. Łzy ciurkiem płyną w dół po policzkach, a ja chowam twarz w dłoniach i tak po prostu, drżę pod wpływem dołujących emocji. Mam rozczochrane włosy, śmierdzę starym olejem, a na dodatek jestem w poplamionej bluzie. To nie pierwszy raz. Właściwie to wszystko przez, że mnie zostawił.
Tak, Jayson mnie zostawił. Zagryzłam wargę nerwowo, wpatrując się w złoty napis na nagrobku. Znów czuję łzy pod powiekami i ocieram je niestarannie. Chłodny powiew wiatru wywołuje szczypanie policzków, dlatego bardziej wtulam się w ciepłą bluzę.
- Tęsknie za Tobą, Jayson. - szepcze, chodź wiem, e nikt tego nie usłyszy. Skoro nikt rok temu nie usłyszał mojego rozpaczliwego krzyku o pomoc, w tej chwili nie usłyszy też smutnego szeptu.
- Jest mi naprawdę ciężko.
Przymykam powieki i biorę kilka głębokich wdechów.
- Zostaw to, jeszcze coś sobie zrobisz. - otrzymuję kuksańca w biodro, które otrzymałam przed sekundą od chłopaka i mam ochotę go właśnie w tej chwili zamordować. Jestem naprawdę zajęta.
- Chcę w końcu nauczyć się gotować! - burczę zdesperowana, gdy Jay odsuwa mnie od zupy postawionej na gaz. Chwyta mnie jedną dłonią w pasie i przyciąga do siebie tak, że nasze czoła niemal się stykają. Skrada mi całusa, a w międzyczasie wdziewa na siebie skórzaną, czarną kurtkę.
- Gdzie znów idziesz? - jęczę w jego usta i wywracam oczyma. Nagle łapie mój podbródek i spogląda głęboko w oczy.
- Wiesz dobrze, że mam kolejną trasę. Muszę jechać.
- Zostań w domu. - mruczę, zarzucając ręce na jego szyję. Uśmiecha się blado i znów przez krótką chwilę składa pocałunek na moich ustach.
- Kochanie wiesz, że muszę nas utrzymać.
- Kiedyś otworzę swoją restaurację i Cię odciążę. Przysięgam. - mówię swoje myśli na głos, a Jay uśmiecha się w dobrze znany mi sposób. W sposób pobłażliwy.
- Jasne.
- Jayson, przysięgam. Gdy tylko będą pieniądze. - wyciągam mały paluszek i unoszę go w górze. Chłopak chwyta go i splata ze swoim.
- Gdy tylko będą pieniądze. - mruczy i przymyka oczy. Jest zmęczony. Widzę to w sposobie w jaki na mnie patrzy. Te podróże dużo z niego wyciągają. Bierze głęboki oddech i mocno mnie do siebie przyciąga. Skomle w jego ramię i już po chwili czuję napływające łzy. Musiałam się z nim znów pożegnać i znów nie wiedziałam na ile.
- Kocham Cię.
Dźwięk dzwonka wybudza mnie ze wspomnień. Cmentarz zaraz zostanie zamknięty.
Znów płaczę, chodź nie powinnam. Głos utyka mi w gardle i czuję, że muszę iść. Podnoszę torbę i ostatni raz spoglądam na grób. Następnie zerkam na zegarek, umiejscowiony na mojej lewej ręce. 1 grudnia 22:01. To właśnie dziś dokładnie o tej godzinie zginął on. Zginął Jayson Adams.
Zginął mój mąż.
___________
Postanowiłam, że będę pisać, chociażbym miała to robić jedynie dla jednej osoby. Oczywiście, będę Was wciąż nakłaniać do komentowania, ponieważ daje mi to motywację do pisania, a bez motywacji się nie obejdzie. :)
Mam prośbę. Jeśli jesteś osobą posiadająca bloga, bardzo proszę.. Poleć moje opowiadanie, oczywiście pochwal się w komentarzu, ja na pewno zajrzę, poczytam i sama skomentuje Twoje opowiadania. :D
Uwaga. W pierwszych rozdziałach może być troszkę zamieszania jeśli chodzi o narracyjny styl pisania. Spokojnie to wszystko mi się unormuję, muszę po prostu znów się wpasować. :D
Pierwszy rozdział jest tylko wątkiem wprowadzającym, dlatego jest tak krótki. Następne już będą dłuższe. :)
ask: ask.fm/LoveMeKissMeeee
Tt: ThePastx3
Pamiętajcie o zapisaniu się w zakładce "informowani". ♥
Naprawdę jak najszybciej chciałam uwinąć się ze stertami brudnych naczyń, znajdujących się w zlewozmywaku, więc wsuwając dłonie w materiałowe zielone rękawiczki szybko zabrałam się do pracy. Chwytając pierwszy talerz pełen ziemniaków wymieszanych z jakąś zielonkawą papką omal nie zwymiotowałam do zlewu. Na szczęście udało mi się opanować odruch wymiotny i wywaliłam resztkę jedzenia do kosza na śmieci, który usytuowany był pod zlewem. Zaciskając zęby, chwyciłam płyn do naczyń, zaczynając swoją codzienną udrękę.
Szło mi naprawdę sprawnie i powoli zbliżałam się do końca, chodź zegarek nad moją głową nieubłaganie wskazywał godzinę 21. Perspektywa zostania w pracy po raz kolejny godziny dłużej i przyglądania się staremu Deanowi Parksowi, który schyla się po mopa, który wypadł mu z rąk jęcząc po raz dziesiąty, staje się dla mnie niemiłosiernie odrzucająca. Naprawdę nie mam ochoty po raz kolejny oglądać pękniętą część jego pleców, która z biologicznego punktu widzenia nie nosi nazwy "plecy". Tym razem już z determinacją dziesięciu chłopa, kończę zmywać naczynia i biegnę po drodze zrzucając rękawiczki na ziemię i w oddali słysząc żałosne skomlenie pięćdziesięciolatka.
- Kto to później posprząta?!
Jednak jego pytanie pozostawiam bez odzewu, zrzucając w szatni swój niebieski fartuch i ubierając na siebie dopasowane jeansy i ciepłą bluzę. Ściągam wiszącą torbę z wieszaka, z pod ławki wyciągam bukiet kwiatów zapakowanych w szary papier i wybiegam z restauracji, niemal się nie wywalając na śliskiej, zamarzniętej powierzchni ulicy.
Nie zdążę. Znowu nie zdążę.
Powtarzam kilkukrotnie w myślach i z rozpaczą w oczach biegnę ku przejściu na światłach. Ostatecznie przebiegam na czerwonym świetle, czym zdobywam kilka przekleństw kierowców i głośny pisk hamowania samochodu. Jestem naprawdę zmęczona i ostatkami sił dobiegam do bramy wejściowej cmentarza. Ciągnę delikatnie klamkę i z ulgą stwierdzam, że mam jeszcze całe piętnaście minut przed zamknięciem. Wchodzę pewnym krokiem, mijając nagrobki. Jestem już naprawdę blisko, gdy nagle zauważam coś dziwnego. Nad grobem Jaysona ktoś stoi. Przymrużam oczy, jest już naprawdę ciemno, w końcu zima nieubłaganie zawitała i u nas. Jedynie jasny snop światła latarni, stojącej niedaleko daje mi możliwość zobaczenia chodź profilu nieznajomego. Podchodzę bliżej, moje kwiaty szeleszczą, czym zdobywam zdziwione spojrzenie chłopaka. Otwieram usta, aby coś powiedzieć, jednak on wykonuje szybki manewr i mija mnie nim zdążę cokolwiek z siebie wykrztusić.
- Hej, poczekaj!
Jego kroki przyśpieszają.
- Kim jesteś?
Wciąż nie odpowiadał, a ja naprawdę nie miałam ochoty go gonić. Jestem zmęczona, więc postanawiam zostać przy nagrobku. Ostrożnie wypakowałam kwiaty z opakowania i ułożyłam je na kamiennej, chłodnej posadzce. Wyciszam się i po chwili wyciągam mały, czerwony znicz w kształcie serca. Kładę go również i kucam, by móc go zapalić dzięki zapalniczce. Udaje mi się i z jękiem opadam na ławeczkę przed nagrobkiem.
Nagle ni stąd ni zowąd, czuję łzy pod powiekami. Sama jestem zaskoczona swoją reakcją, przecież nie płakałam od czasu pogrzebu. Obiecałam sobie, że będę silna, tymczasem w najmniej spodziewanym momencie słabnę. Nie potrafię już powstrzymać łez, więc gwałtownie wpadam w szloch. Nie mam pojęcia skąd bierze się tak nagły atak, chodź domyślam się, że to z przemęczenia. Całe moje życie było jedną wielką porażką, chodź trwa ono tylko osiemnaście lat. Łzy ciurkiem płyną w dół po policzkach, a ja chowam twarz w dłoniach i tak po prostu, drżę pod wpływem dołujących emocji. Mam rozczochrane włosy, śmierdzę starym olejem, a na dodatek jestem w poplamionej bluzie. To nie pierwszy raz. Właściwie to wszystko przez, że mnie zostawił.
Tak, Jayson mnie zostawił. Zagryzłam wargę nerwowo, wpatrując się w złoty napis na nagrobku. Znów czuję łzy pod powiekami i ocieram je niestarannie. Chłodny powiew wiatru wywołuje szczypanie policzków, dlatego bardziej wtulam się w ciepłą bluzę.
- Tęsknie za Tobą, Jayson. - szepcze, chodź wiem, e nikt tego nie usłyszy. Skoro nikt rok temu nie usłyszał mojego rozpaczliwego krzyku o pomoc, w tej chwili nie usłyszy też smutnego szeptu.
- Jest mi naprawdę ciężko.
Przymykam powieki i biorę kilka głębokich wdechów.
- Zostaw to, jeszcze coś sobie zrobisz. - otrzymuję kuksańca w biodro, które otrzymałam przed sekundą od chłopaka i mam ochotę go właśnie w tej chwili zamordować. Jestem naprawdę zajęta.
- Chcę w końcu nauczyć się gotować! - burczę zdesperowana, gdy Jay odsuwa mnie od zupy postawionej na gaz. Chwyta mnie jedną dłonią w pasie i przyciąga do siebie tak, że nasze czoła niemal się stykają. Skrada mi całusa, a w międzyczasie wdziewa na siebie skórzaną, czarną kurtkę.
- Gdzie znów idziesz? - jęczę w jego usta i wywracam oczyma. Nagle łapie mój podbródek i spogląda głęboko w oczy.
- Wiesz dobrze, że mam kolejną trasę. Muszę jechać.
- Zostań w domu. - mruczę, zarzucając ręce na jego szyję. Uśmiecha się blado i znów przez krótką chwilę składa pocałunek na moich ustach.
- Kochanie wiesz, że muszę nas utrzymać.
- Kiedyś otworzę swoją restaurację i Cię odciążę. Przysięgam. - mówię swoje myśli na głos, a Jay uśmiecha się w dobrze znany mi sposób. W sposób pobłażliwy.
- Jasne.
- Jayson, przysięgam. Gdy tylko będą pieniądze. - wyciągam mały paluszek i unoszę go w górze. Chłopak chwyta go i splata ze swoim.
- Gdy tylko będą pieniądze. - mruczy i przymyka oczy. Jest zmęczony. Widzę to w sposobie w jaki na mnie patrzy. Te podróże dużo z niego wyciągają. Bierze głęboki oddech i mocno mnie do siebie przyciąga. Skomle w jego ramię i już po chwili czuję napływające łzy. Musiałam się z nim znów pożegnać i znów nie wiedziałam na ile.
- Kocham Cię.
Dźwięk dzwonka wybudza mnie ze wspomnień. Cmentarz zaraz zostanie zamknięty.
Znów płaczę, chodź nie powinnam. Głos utyka mi w gardle i czuję, że muszę iść. Podnoszę torbę i ostatni raz spoglądam na grób. Następnie zerkam na zegarek, umiejscowiony na mojej lewej ręce. 1 grudnia 22:01. To właśnie dziś dokładnie o tej godzinie zginął on. Zginął Jayson Adams.
Zginął mój mąż.
___________
Postanowiłam, że będę pisać, chociażbym miała to robić jedynie dla jednej osoby. Oczywiście, będę Was wciąż nakłaniać do komentowania, ponieważ daje mi to motywację do pisania, a bez motywacji się nie obejdzie. :)
Mam prośbę. Jeśli jesteś osobą posiadająca bloga, bardzo proszę.. Poleć moje opowiadanie, oczywiście pochwal się w komentarzu, ja na pewno zajrzę, poczytam i sama skomentuje Twoje opowiadania. :D
Uwaga. W pierwszych rozdziałach może być troszkę zamieszania jeśli chodzi o narracyjny styl pisania. Spokojnie to wszystko mi się unormuję, muszę po prostu znów się wpasować. :D
Pierwszy rozdział jest tylko wątkiem wprowadzającym, dlatego jest tak krótki. Następne już będą dłuższe. :)
ask: ask.fm/LoveMeKissMeeee
Tt: ThePastx3
Pamiętajcie o zapisaniu się w zakładce "informowani". ♥
Idealny. Podejrzewam że tym nieznajomym był Justin ^.^ /EwelinkaaJB
OdpowiedzUsuńJejciu cudowny rozdział, pełen emocji. Oby było takich więcej :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłaś. Dawno już nie zaczynałam czytać żadnego opowiadania od nowa. Nie mogę doczelać się Justina ale to chyba normalne. Kurde, zazdroszcze ci strasznie talentu. Rozdział mimo, że pierwszy to bardzo mi się podoba. Czytelników na pewno szybko odzyskasz, daj sobie troszke czasu i bądź cierpliwa. Życzę ci powodzenia i duuużo weny w dalszym pisaniu. Jakbyś potrzebowała pomocy to wiesz do kogo masz pisać. Pozdrawiam ❤❤❤
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze zapowiadające się opowiadanie :D Pierwszy rozdział cudowny <3 Czekam na kolejny ^^
OdpowiedzUsuńCudowny <3
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńRozdział świetny
Ciekawi mnie co będzie dalej :)
Życzę weny *.*
I zapraszam na moje ff o Justinie, który jest piosenkarzem i o Pii, która jest członkinią gangu
http://lovemeharder-justin.blogspot.com/
Oraz na ff o Zaynie i Pii http://dangerouszaynmalik.blogspot.com/
Hej! Chciałabym zaprosić Cię serdecznie do siebie na moje opowiadanie o Justinie. Już jest 1 rozdział!
OdpowiedzUsuńOPIS: Cassie zmuszona jest przeprowadzić się wraz z rodzicami oraz rodzeństwem do Los Angeles, a wtedy wszystko się zmieni...
Opowiadanie znajdziesz na:
> BLOGU: http://jb-be-yourself.blogspot.com
> WATTPADZIE: https://www.wattpad.com/story/87513216-jb-be-yourself
Zapraszam! :)
36 year old Information Systems Manager Randall Brumhead, hailing from Maple enjoys watching movies like Galician Caress (Of Clay) and Sculpting. Took a trip to Madara Rider and drives a Bentley Litre Le Mans Sports 'Bobtail'. sprawdz tutaj
OdpowiedzUsuń